Rozmowa ze Stanisławem Chlebowskim, powrót
  nauczycielem, działaczem sportowym  


Plecami do jeziora

- Znalazł się pan w grupie opowiadającej się za wpuszczeniem na jezioro Błędno motorówek. Nie obawia się pan, ze silniki "zamordują" akwen?
- Dlaczego Zbąszyń, zamiast czerpać z tego, że leży nad Obrą i jeziorem ma być, odwrócony plecami do wody? Wcale nie idzie o zamordowanie jeziora, nikt nie ma podobnych zamiarów, wręcz przeciwnie. Posiadamy jeden z największych zbiorników wodnych Wielkopolski, lecz schowany
w trzcinach. Brzegi zarastają, bo od dawna nie wycina się trzciny, przez to linia brzegowa zabagnia się, zarasta dostęp do wody.

- Kiedyś hrabia Skórzewski z trzciny wytwarzał plyty budowlane pod nazwą esterit. Czy dziś motorówki uratują jezioro?
- Pewnie, że nie, ale to szansa na ożywienie życia turystycznego. Na pewną normalność.
Mnie, na przykład, marzy się nadjeziorna ścieżka z Łazienek do Dąbków. Żeby można było spacerować w niedzielę nad brzegiem jeziora i widzieć je.

- Jest przecież promenada, zresztą niezbyt zadbana.
- Myślę o trasie jeszcze bliżej brzegu, tuż nad wodą.

- A może ciekawszy byłby bulwar nad Obrą od mostu na Senatorskiej do starego cmentarza?
W końcu jest pan radnym, wystarczy zgłosić projekt.

- Na początek chciałbym wziąć się za motorówki na jeziorze. Potem zobaczymy. Budżet gminy nie jest z gumy. A teraz poważnym problemem jest budowa stadionu i hali sportowej. Stary, koło Swedwoodu, został sprzedany. Możemy go użytkowac tylko do jesieni.
Co będzie potem? Nie wiem, bo budowa nowego jest "w polu". Gdzie zatem będzie grała "Obra"? Gdzie będą rozgrywane zawody sportowe, jeśli dziś w całej gminie nie ma 400-metrowej bieżni?

- Chyba przyjdzie jeździć do Zbąszynka.
- Za darmo nas nie wpuszczą.

- Jak temu zaradzić?
- Gdy jakiś czas temu mieliśmy problemy z zabytkową dziś już salą, na którą starsi zbąszyniacy mówią ćwicznia, udałlo się pozyskać wsparcie miejscowych przedsiębiorców. Sala wręcz się sypała, najgorszy był parkiet i przeciekający dach. Namówiliśmy burmistrza, większość prac wykonała gmina, ale udział miały lokalne firmy. Sala jest uratowana. Oczywiście stadion to przedsięwzięcie na lata i nie na kieszeń skromnych sponsorów.

- Rozumiem, że są w mieście ludzie, którzy nie uciekają, gdy sportowcy zwracają się o pomoc.
- Tak i to cieszy. Choć z drugiej strony głupio zebrać. Widać jednak, iż jest grupa życzliwych,
a zasobniejszych osób, która potrafi docenić wysilek i sukcesy sportowe mlodzieży.
My z kolei, myślę o organizatorach życia sportowego, staramy się pamiątać o dobroczyńcach.
Raz w roku organizujemy zawody strzeleckie i tenisa stołowego, które są okazją do rozmów towarzyskich, wymiany opinii.

- Jaka jest młodzież, o którą pan tak zabiega, że potrafi żebrać o nagrody, prezenty?
- Ja też wiele lat temu byłem "młodzieżą zbąszyńską", więc mogę porównać. Należę do paru pokoleń dojeżdzających i wydawało mi się, że dzisiejsi licealisci docenią fakt, iż od 10 lat mają własne liceum, że u nas odbywają się matury. Ale gdzież tam! Mam dwóch synów, widzę po nich, jak też po swoich uczniach w LO. Dla nich szkoła średnia to sprawa oczywista.
Już raczej my, starsi, a zwłaszcza owe ekipy dojeżdzających, nieustannie unosimy się radością z powodu liceum.

- Czy liceum, zresztą jedno i drugie, zatrzyma młodych na miejscu, gdy zdadzą maturę?
Czy szkoły średnie staną się kuźnią miejscowej inteligencji, jak w przypadku Wolsztyna,
do którego pan ongiś dojeżdzał?

- Gwarancji nie ma, lecz na pewno jest nadzieja. Nad Obrą na pewno potrzeba takiej elity,
jaka wytworzyła się przez okres przed- i powojenny nad Dojcą. My dopiero zaczynamy tę drogę, jednak nie musimy mieć kompleksów wobec Wolsztyna czy Nowego Tomyśla. Nasz ogólniak
ma dobry poziom, sukcesy uczniów widać w skali powiatu, nierzadko województwa, pojawiają się wśród nich talęnty. Być może po ukończeniu studiów wrócą i pociągną to, co my stworzyliśmy.

- Zapewne, ale pod warunkiem, że miasto otworzy przed nimi jakieś perspektywy.
A czy są takowe?

- Chyba wciaż jest niespełniona szansa dla turystyki. A za turystyką mogą przyjść inne pomysły, chociażby związane z niepowtarzalną kulturą Regionu Kozła, z jedyną w Polsce szkołą muzyczną
z klasą instrumentów ludowych...

- Ponoć miały się odbywać śluby z kapelą koźlarską. I co?
- Jeśli ktoś sobie zażyczy, zamówi zespół to kapela mu zagra.

- Tak samo jest z tą szansą turystyczną... Ale zostawmy już problemy. Proszę powiedzieć,
co pana tak mocno osadziło w Zbąszyniu. Skończył pan studia, zajmuje się odnową biologiczną, praca znalazłaby się wszędzie.

- Gdy skonczyłem Studium Nauczycielskie w Gorzowie miałem umowę o pracę w liceum
w Międzyrzeczu. Lecz pani Maria Śmidoda, wcześniej moja nauczycielka i wychowawczyni, przekonała rodziców, żeby mnie nie wypuścili z miasta. W ten sposób zostałem na ojcowiznie,
i nie żałuję tego.

- Dziekuję za rozmowę.

 

Rozmawiał: Eugeniusz Kurzawa
Fot. Katarzyna Chądzyńska

Cykl - Zbąszyńskie rozmowy
Wywiady ukazywały się w Gazecie Lubuskiej wiosną 2003 r.

E-mail: teren@gazetalubuska.pl powrót