- To nie takie proste! Tutaj się urodziłem, w domu
przy ul. Pozńanskiej 15. I chociaż wyjechaliśmy, fakt, ale przecież została
rodzina, w mieście, w Nowej Wsi Zbąskiej. Ja miałem tu, nad Obrą, babcię,
a to dla wnuka jest zawsze ważna osoba. Słowem związki rodzinne były tak
silne,
że całe życie familijne ogniskowało się wokół Zbąszynia. Te przyjazdy
tutaj, pobyty wakacyjne,
to cementowało.
- Widzę, iż bardziej wiązała rodzina niż miejsce;
miasto było zatem obojętne...
- Kończąc studia uniwersyteckie pisałem pracę magisterską o ciekawym zjawisku
politycznym jakim przed wojną była Narodowa Partia Robotnicza. Wówczas
trafiłem na ślad zbąszyński.
Okazało się, iż partia była tutaj bardzo silna, szczególnie wsród kolejarzy
dużej węzłowej i granicznej stacji PKP. Przy tej okazji zacząłem szperać
po archiwach śledząc dzieje rodziny.
Znalazłem - ciekawostka - wniosek dziadka o pożyczkę na budowę domu przy
ul. Poznańskiej. Budynek stoi do dziś. Albo inny, barwny epizod z gałęzią
rodzinną Bajerów, dziadków z Nowej Wsi, którzy zostali po koniec lat 30.
oskarzeni o... szpiegostwo; zdaje się, iż dziadek nawet siedział.
A źródłem nieprzyjemności był fakt, że dziadkowie jak wiele rodzin w tych
stronach mieli ziemie uprawne kawałek za granicą.
- Nie chciał się pan jednak doktoryzować, ani habilitować
"ze Zbąszynia"?
- Zająłem się polską emigracją w Niemczech i odszedłem od miasta, ale
gdy w latach 90.
rozpoczęły się zjazdy zbąszynian, włączyłem się i odtąd stale przyjeżdzam.
A gdy padł pomysł napisania monografii historycznej Zbąszynia zgłosiłem
swą gotowość do pracy.
- Czy warto interesować się Zbąszyniem? Co mają
w sobie takie miasteczka?
- To bardzo ciekawe historycznie miasto...
- Lecz współcześnie nic wielkiego się tu nie dzieje...
- Kiedyś była siedziba kasztelana, a pamiętajmy, że kasztelanii w Polsce
istniało okolo 100.
Tak więc w swoim czasie nasz gród zaliczał się do 100 najważniejszych
w kraju.
- Dlaczego takie ciekawe miasteczka schodzą w
pewnym momencie z głównego traktu dziejów?
- Są różne przyczyny, chociażby zmiana przebiegu szlaków handlowych czy
utrata znaczenia miejsca obronnego. Czasem powstanie w pobliżu nowego,
silniejszego ośrodka, decyzje administracyjne króla, możnowładcy czy później
rządów. Ale nie do końca zgadzam się, że Zbąszyń zszedł z owych głównych
traktów. Proszę zaobserwować jak zmieniło się miasto od 1870 r. gdy zbudowano
linię kolejową i stację. Do dziś leży na jednym z ważniejszych szlaków
Europy!
W 1920 r. stało się punktem granicznym.
- Zgoda, lecz gdy nadeszła niepodległość, powiat,
a więc szanse na dalszy rozwój, utworzono
w małym i bez historii Nowym Tomyślu.
- Prawda, ale nie wiem czy pan wie, ze Nowy Tomyśl był wtedy najbardziej
niemieckim miastem
w Polsce. Jedynym, gdzie Niemcy przeważali nad Polakami! Chodzilo zatem
o wprowadzenie polskiego rozsadnika. Natomiast w latach międzywojennych
Zbąszyniowi bardziej zaszkodziła... Gdynia niż Nowy Tomyśl. Otóz do chwili
wybudowania portu transport z Niemiec, z Europy, szedł linią kolejową
przez Zbąszyń. Otwarcie portu osłabiło miasto gospodarczo, odtąd polskim
oknem na świat stała się Gdynia.
- Nikt dotąd oficjalnie nie poruszał pewnej bardzo
trudnej i bolesnej karty lokalnych dziejów. Wiem, że jako historyk miał
pan dostęp do akt archiwalnych dotyczących współpracy niektórych zbąszynian
z Niemcami w okresie II wojny światowej. Co jest w tych aktach? Czy to
jakaś bomba?
- Od razu zastrzegam, że są to, niedostępne dla ludzi z ulicy, akta osób,
które podpisały w czasie
II wojny volksliste. Jest ich kilka metrów bieżących, a dotyczą bez mała
500 osób. Trudno mi powiedzieć coś dokładniej, gdyż nie są uporządkowane.
- Czego pan szukał w tych aktach? Sensacji? Haków
na kogoś?
- Bzdura! To przypadek, że na nie trafiłem, ale jako badacz dziejów współczesnych
nie mogłem ich ominąć. Muszę tu wrócić do początku rozmowy, do nawiązywania
związków ze swoim miastem rodzinnym. Otóz poszukiwałem materiałów o sądzie
grodzkim w Zbąszyniu. Istniał od XIX wieku,
aż do 1950. W tymże sądzie odbywały się zaraz po wojnie procesy rehabilitacyjne
ludzi,
którzy z różnych powodów podpisali volksliste, zwłaszcza ludzi z tzw.
trzeciej i czwartej grupy.
Bylo ich kilkuset i zostali w znacznej części uniewinnieni, co nie spodobało
się niektórym mieszkańcom miasta. Protestowali, a odnotowała to prasa
lokalna.
- Czy zechce pan odnowić jakieś sprawy z tamtych
trudnych lat?
- To nie ma sensu. Mnie interesuje jedynie aspekt badawczy, kontekst historyczny,
co zamierzam wykorzystać w przygotowywanej właśnie monografii miasta.
Uważam, że ujawnianie dziś tamtych akt to otwarcie puszki Pandory. Żyją
przecież rodziny, nawet sobie nie wyobrażam co mogłoby się tutaj dziać...
- Dziekuję.
Rozmawiał: Eugeniusz Kurzawa
Fot. Paweł Janczaruk
Cykl - Zbąszyńskie rozmowy
Wywiady ukazywały się w Gazecie Lubuskiej wiosną 2003 r.
|