Rozmowa z Jerzym Jańczakiem, powrót
  działaczem i kronikarzem sportowym  


- Na ścianach widzę wiele dyplomów sportowych, wśród nich z 1980 r. "za społeczny wkład pracy
i osobisty udział w rozwoju zbąszyńskiego sportu".
Nie ma podziękowań za prowadzenie niepowtarzalnej kroniki sportowej.

- Ponieważ to moja prywatna inicjatywa; nie jestem kronikarzem klubu sportowego.
Choć przymierzam się do ksiażki o historii KS "Obra" od założenia w 1924 r. do dziś.

- Ale jest pan posiadaczem unikatowych zapisków.
- Zaczeło się przypadkiem w 1962 r. od mojej gry w piłkę nozną w trampkarzach "Obry".
Trenerem, kierownikiem drużyny, zresztą wszystkim był wtedy Czesław Wegner.


Pamiętam mecze z trampkarzami "Lecha", oba wygrane 2:1 i 4:0, jak też 8:0 z "Dyskobolia" Grodzisk Wlkp.
- Niezła pamięć.
- Wespół z Bogdanem Kromskim przeszliśmy do pierwszej drużyny "Obry".

- Kiedy zadebiutował pan w pierwszej drużynie?
- W roku 1964 w meczu z "Korona" Bukowiec zagrałem na prawym skrzydle. Wyszło mi wtedy dośrodkowanie, z którego Zbiniu Olejniczak strzelił gola.

- W jaki sposób wział się pan za notatki kronikarskie?
- Mieszkałem obok Banku Spółdzielczego, a w wieżyczce nad bankiem mieszkał pan Józef Jankowiak, który jeździl na każdy mecz "Obry". On prowadził swoją kronikę sportową.
Gdy zacząłem występować w pierwszej drużynie stał się moim recenzentem. Spotykaliśmy się przez płot i wymienialiśmy uwagi. Miał bardzo dokładne zapiski, mówił mi kiedy straciłem piłke, kiedy podałem, a gdy czasem byłem sfrustrowany, że mi mecz nie wyszedł stwierdzał,
iż wiekszość moich podań i strzałów była celna. Lub odwrotnie.

- I żeby mieć kontrargumenty zaczał pan prowadzić własne notatki?
- Tak. I to mi zostało do dziś. Notowałem składy drużyn, kto i kiedy strzelił gola, a także wklejałem tabele z gazet. Mam to jeszcze, choć nie wszystko, trzy zeszyty 80-kartkowe obejmujące lata 1964 - 74 zginęły, gdy wypożyczylem ją na 50-lecie KS "Obra". Zaginęło też sześć dyplomów sportowych ojca.

- Czy po ojcu właśnie odziedziczył pan piłkarskie zacięcie?
- Być może, ojciec grał przed wojną w klubie PKS Luck, który w pewnym momencie walczył nawet
z "Garbarnią" Kraków o wejście do I ligi.

- "Obra" nie miała takich sukcesów, nigdy poza okregówkę nie wyszła, prawda?
- Ba, w sezonie 1972 spadla nawet do klasy C. Lecz wydala też kilku dobrych piłkarzy, że wspomnę chociażby Ryszarda Rybaka grającego w "Olimpii" i "Lechu" Poznań, Jerzego Sojkę, mojego kolegę, który był drugim trenerem reprezentacji Polski juniorów, z kolei z młodszych Arkadiusz Kuczyński grał w III-ligowym "Zastalu" Zielona Góra, a Tomasz Wawrzyniak w "Olimpii" Poznań.

- A pan?
- Grałem w pierwszej drużynie od 1964 do 1977 r., przy czym ostatnie cztery sezony jako grający trener. Gdyby nie zgubione notatki mógłbym powiedzieć dokładnie ile meczów zagrałem,
ale myślę, iż około 300, od pozycji skrzydłowego przez pomocnika, kończąc na stoperze.

- Był pan też w prezesem "Obry".
- Dwukrotnie, w latach 1983-85 i 1996-99, ale odszedłem i teraz jestem prywatną osobą,
i to, co piszę robię dla siebie.

- Czy możemy ujawnić, że pisywał pan w swoim czasie pod pseudonimem Loldboj zupełnie coć innego, barwne gwarą szkicowane felietony w "Zbąszynianinie"?
- No cóż, tak się zdarzyło, była to ciekawa przygoda i tym bardziej niepowtarzalne doświadczenie,
że ja mam kresowe korzenie, a porwałem się na opisywanie zbąszyniakom świata za pomocą miejscowej gwary.

- Jak ludzie to przyjmowali?
- Z komentarzy, które czasem słyszalem wynikalo, iż to, co pisał Loldboj nawet się podobało.
A ja przy okazji wyłapywałem nowe słówka, których mogłem użyc w kolejnym felietonie.

- Mocno pan wrósł w zbąszyński pejzaż, skoro przekonał do swej znajomości gwary starych Wielkopolan.
- Pięc lat jako młodzieniec mieszkałem na "Dymbcu" i na Głogowskiej w Poznaniu, tam trochę się połapało różnych zwrotów. Dziś nawet gdybym nie chciał to i tak powiem krajzega, zemelka lub pół funta.

- Używa pan lokalnych nazw?
- Jedzie się "na Madere", czyli w okolice "duzego dworca", w odróżnieniu od "małego dworca".
Umiem lokalny wierszyk, choć nie znam jego pochodzenia, związany z Rajewem, kiedyś wsią,
dziś cześcią miasta:

Rawa, Rawa, gdzieś ty buł?
Na Rajewie wódkę piuł.
Przepiuł kunia, przepiuł wóz,
Wew skorupie dupe wiózł.

- W jakiej kondycji znajduje się obecnie zbąszyński sport?
- Są zaszłlości minionych dziesięcioleci jeśli idzie o bazę. Nie ma porządnego stadionu,
choć wreszcie ruszyła budowa nowego, to samo zaczęło się dziać wokół hali sportowej.
Może te inwestycje pomogą wykluć się miejscowym talentom sportowym. Moim zdaniem potrzebna jest jednak dobra atmosfera wokół sportu, a tego u nas brakuje. Zarówno na poziomie decydentów, jak i zwykłych kibiców. Na meczach "Obry" nie ma porządnego dopingu, czego mi żal, zwłaszcza gdy wspominam dawne czasy i panów Sarboka lub Wichrowskiego, którzy rzucali mlodzieży cukierki za doping.

- Dziekuję za rozmowę

Rozmawiał: Eugeniusz Kurzawa
Fot. Piotr Drozdowski

Cykl - Zbąszyńskie rozmowy
Wywiady ukazywały się w Gazecie Lubuskiej wiosną 2003 r.

E-mail: teren@gazetalubuska.pl powrót