Pamiętam mecze z trampkarzami "Lecha", oba wygrane
2:1 i 4:0, jak też 8:0 z "Dyskobolia" Grodzisk Wlkp.
- Niezła pamięć.
- Wespół z Bogdanem Kromskim przeszliśmy do pierwszej drużyny "Obry".
- Kiedy zadebiutował pan w pierwszej drużynie?
- W roku 1964 w meczu z "Korona" Bukowiec zagrałem na prawym skrzydle.
Wyszło mi wtedy dośrodkowanie, z którego Zbiniu Olejniczak strzelił gola.
- W jaki sposób wział się pan za notatki kronikarskie?
- Mieszkałem obok Banku Spółdzielczego, a w wieżyczce nad bankiem
mieszkał pan Józef Jankowiak, który jeździl na każdy mecz "Obry".
On prowadził swoją kronikę sportową.
Gdy zacząłem występować w pierwszej drużynie stał się moim recenzentem.
Spotykaliśmy się przez płot i wymienialiśmy uwagi. Miał bardzo dokładne
zapiski, mówił mi kiedy straciłem piłke, kiedy podałem, a gdy czasem byłem
sfrustrowany, że mi mecz nie wyszedł stwierdzał,
iż wiekszość moich podań i strzałów była celna. Lub odwrotnie.
- I żeby mieć kontrargumenty zaczał pan prowadzić
własne notatki?
- Tak. I to mi zostało do dziś. Notowałem składy drużyn, kto i kiedy
strzelił gola, a także wklejałem tabele z gazet. Mam to jeszcze, choć
nie wszystko, trzy zeszyty 80-kartkowe obejmujące lata 1964 - 74 zginęły,
gdy wypożyczylem ją na 50-lecie KS "Obra". Zaginęło też sześć dyplomów
sportowych ojca.
- Czy po ojcu właśnie odziedziczył pan piłkarskie
zacięcie?
- Być może, ojciec grał przed wojną w klubie PKS Luck, który w pewnym
momencie walczył nawet
z "Garbarnią" Kraków o wejście do I ligi.
- "Obra" nie miała takich sukcesów, nigdy poza
okregówkę nie wyszła, prawda?
- Ba, w sezonie 1972 spadla nawet do klasy C. Lecz wydala też kilku
dobrych piłkarzy, że wspomnę chociażby Ryszarda Rybaka grającego
w "Olimpii" i "Lechu" Poznań, Jerzego Sojkę, mojego kolegę, który
był drugim trenerem reprezentacji Polski juniorów, z kolei z młodszych
Arkadiusz Kuczyński grał w III-ligowym "Zastalu" Zielona Góra, a Tomasz
Wawrzyniak w "Olimpii" Poznań.
- A pan?
- Grałem w pierwszej drużynie od 1964 do 1977 r., przy czym ostatnie
cztery sezony jako grający trener. Gdyby nie zgubione notatki mógłbym
powiedzieć dokładnie ile meczów zagrałem,
ale myślę, iż około 300, od pozycji skrzydłowego przez pomocnika, kończąc
na stoperze.
- Był pan też w prezesem "Obry".
- Dwukrotnie, w latach 1983-85 i 1996-99, ale odszedłem i teraz jestem
prywatną osobą,
i to, co piszę robię dla siebie.
- Czy możemy ujawnić, że pisywał pan w swoim czasie
pod pseudonimem Loldboj zupełnie coć innego, barwne gwarą szkicowane felietony
w "Zbąszynianinie"?
- No cóż, tak się zdarzyło, była to ciekawa przygoda i tym bardziej
niepowtarzalne doświadczenie,
że ja mam kresowe korzenie, a porwałem się na opisywanie zbąszyniakom
świata za pomocą miejscowej gwary.
- Jak ludzie to przyjmowali?
- Z komentarzy, które czasem słyszalem wynikalo, iż to, co pisał Loldboj
nawet się podobało.
A ja przy okazji wyłapywałem nowe słówka, których mogłem użyc w kolejnym
felietonie.
- Mocno pan wrósł w zbąszyński pejzaż, skoro przekonał
do swej znajomości gwary starych Wielkopolan.
- Pięc lat jako młodzieniec mieszkałem na "Dymbcu" i na Głogowskiej
w Poznaniu, tam trochę się połapało różnych zwrotów. Dziś nawet gdybym
nie chciał to i tak powiem krajzega, zemelka lub pół funta.
- Używa pan lokalnych nazw?
- Jedzie się "na Madere", czyli w okolice "duzego dworca", w odróżnieniu
od "małego dworca".
Umiem lokalny wierszyk, choć nie znam jego pochodzenia, związany z Rajewem,
kiedyś wsią,
dziś cześcią miasta:
Rawa, Rawa, gdzieś ty buł?
Na Rajewie wódkę piuł.
Przepiuł kunia, przepiuł wóz,
Wew skorupie dupe wiózł.
- W jakiej kondycji znajduje się obecnie zbąszyński
sport?
- Są zaszłlości minionych dziesięcioleci jeśli idzie o bazę. Nie ma
porządnego stadionu,
choć wreszcie ruszyła budowa nowego, to samo zaczęło się dziać wokół hali
sportowej.
Może te inwestycje pomogą wykluć się miejscowym talentom sportowym. Moim
zdaniem potrzebna jest jednak dobra atmosfera wokół sportu, a tego u nas
brakuje. Zarówno na poziomie decydentów, jak i zwykłych kibiców. Na meczach
"Obry" nie ma porządnego dopingu, czego mi żal, zwłaszcza gdy wspominam
dawne czasy i panów Sarboka lub Wichrowskiego, którzy rzucali mlodzieży
cukierki za doping.
- Dziekuję za rozmowę
Rozmawiał: Eugeniusz Kurzawa
Fot. Piotr Drozdowski
Cykl - Zbąszyńskie rozmowy
Wywiady ukazywały się w Gazecie Lubuskiej wiosną 2003 r.
|