Rozmowa z Witoldem Silskim, powrót
  odpowiedzialnym za promocję miasta  


- Znalazłem stary numer "Zbąszynianina", w którym na pierwszej stronie buntuje się pan wielkimi literami tytułu artykułu: "Ja tu nie zostanę".
- Uważałem wtedy, że do Zbąszynia nie ma po co wracać. Wówczas studiowałem, byłem nafaszerowany teorią zarządzania i mój punkt widzenia wynikał
z sytuacji młodego człowieka mającego kontakt z dużym miastem, przy którym Zbąszyń wydawał się zaściankiem.

- W jaki sposób buntownik przemienił się w człowieka urzędu?
- Odwróciłem sposób myślenia. Wyszło mi, że skoro mam wiedzę dotyczacą marketingu
i zarządzania, to w miejscu gdzie ewidentnie trzeba ją wykorzystywać mogę stać się przydatny.

- Jest pan już pięc lat po studiach. Co pan zmienił w mieście?
- Wpierw złożylem burmistrzowi propozycję powołania biura promocji, które tworzyłem od podstaw. Nie wszyscy wiedzieli na czym polega promocja.

- Dziś jest lepiej? Czy Zbąszyń rzuca się Polsce czy Europie w oczy?
- Parę spraw się udało. Przyzwyczaiłem ludzi, zespoły, delegacje oficjalne i nieoficjalne, słowem osoby wyjeżdzające w jakichś
sprawach, aby pamiętali podczas wyjazdu o swym mieście,
aby "sprzedawali je". Teraz gdy ktoś wyjeżdza dopomina się o mapki, foldery. Wciąż zresztą pracujemy nad nowymi, atrakcyjnymi materiałami promocyjnymi; jest oczywiście internet,
był film w telewizji. Czy Zbąszyń jest wypromowany? Ciągle poszukujemy produktu eksportowego, który przyciągnie turystów, bo jako gmina stawiamy na turystykę.

- A kozioł? Jedyna w kraju szkoła muzyczna z klasą instrumentów ludowych?
- Zgoda, kozioł jest niepowtarzalny, ale to instrument ludowy, element folkloru. Kogo z młodych "weźmie" muzyka ludowa, oprócz dwóch pasjonatów?

- A co jak nie sparafrazowaną muzykę ludowa grają Golec uOrkiestra albo Brathanki?!
- To sa muzycy zawodowi! U nas kapele koźlarskie to mimo wszystko amatorzy. Lecz gdyby nawet chcieli, to i tak nie pójdą w tym kierunku. Jaki krzyk podniósłby się, gdyby koźlarze zagrali w zespole typu Brathanki?! Wie pan, ile od etnografów nasłuchają się muzycy z zespołu Kotkowiacy?!
Bo mieszają gatunki, nie używają klasycznego instrumentarium, słowem to nie jest czysta muzyka koźlarska.

- Żaden problem: kto nie chce słuchać Kotkowiaków - idzie na Biesiadę Koźlarską.
- Ważniejsza sprawa jest brak profesjonalnych muzyków, takich jak bracia Golcowie.
Mamy wprawdzie znakomitą waltornistke Agnieszkę Rybicką i jej kapelę Iznowu - idacą w kierunku, o którym mówimy, ale to nie jest równy zespół. Na pierwsze miejsce listy przebojów nie wskoczy.
A to byłaby promocja miasta!

- O właśnie, wyłuszczył pan tu sedno promocji - trzeba postawić na jedno mocne uderzenie.
- Jeśli samorząd ma w budżecie rocznym 25-30 tys. zł na promocję, czyli na owe mapy, foldery, wydawnictwa, to nie rysuje się tu zbyt wielkie pole manewru. Za to jest pragmatycznie - wszystkiego po trochu.

- Ta zasada obowiazuje w Zbąszyniu chyba nie tylko na pańskiej "działce". Równo, każdemu trochę, bez fantazji. A dziś trzeba, dosłownie, stawać na głowie, żeby coś wygrać.
- Do wyskoków trzeba by przekonać samorząd, to on decyduje o najważniejszym,
czyli o pieniądzach. Liczą się także ludzie z charyzmą, liderzy, miejscowa inteligencja, notabene głównie są to nauczyciele. Czy wielkopolski nauczyciel, wzór dla uczniów, może stawać na głowie? Wygłupiać się? - jakby zostało skomentowane. Taka jest Wielkopolska - porządna aż do bólu. Inaczej nie będzie. Zresztą mnie się wydaje, że nasze lokalne elity w niektórych sprawach nie potrafią się porozumieć dla dobra miasta.

- Tak pan postrzega elity swego rodzinnego miasta?
- Od czasu zmiany ustroju w 1989 r. w miarę świadomie śledziłem to, co tutaj się dzieje.
I powiem szczerze, choć może coś przeoczyłem, żze nie pamiętam jakiegoś lokalnego okrągłego stołu, porozumienia elit, a także przyciągnięcia do nas znanych zbąszynian będących "gdzieś
w świecie", poza sentymentalnym zjazdem zbąszynian. Nie było tworzenia wspólnego programu dla miasta, regionu. Tak na marginesie - z żalem teraz myśle o nie podjętej inicjatywie powiat - Region Kozła. To była jedna z wielkich szans nie tylko Zbąszynia.

- Dla sąsiednich miast okazją rozwoju jest instytucjonalizm, czyli istnienie starostwa, urzedów powiatowych i tworzenie nowych. Zbąszyń zaś rezygnuje nawet z tego co ma, jak na przykład cło, a z szansy na sąd grodzki nie chciał skorzystać.
- Rezygnuje, bo nie ma szans z Wolsztynem czy Nowym Tomyślem. Jeśli w tych miastach jest już starostwo, to wiadomo, że będzie wygodniej dla obywateli jeśli obok powstanie sąd, urząd celny
czy zarząd dróg. Chyba logiczne.

- To jest logika z wysokości Nowego Tomyśla. Zbąszynianie zaś powinni myśleć o swojej gminie. Każdy urząd to czynnik miastotwórczy, to miejsca pracy.
- Oczywiście. Ale czasami trudno nam się przebić przez struktury instytucji, układów na szczeblu wojewódzkim i wyżej, gdzie zapadają decyzje, i "załatwić" sobie coś. Dobrze, że choć udało się załatwić u nas zjazd z autostrady, to gwarantuje rozwój.

- Poseł Piosik był wójtem w Siedlcu, na wsi! I potrafił się przebić.
- Nie każda gmina ma taką osobowość.

- Może czas importować osobowości?

 

Rozmawiał: Eugeniusz Kurzawa
Fot. Katarzyna Chądzyńska

Cykl - Zbąszyńskie rozmowy
Wywiady ukazywały się w Gazecie Lubuskiej wiosną 2003 r.

E-mail: teren@gazetalubuska.pl powrót